Najpierw byłam radosną „księżniczką”. To było wtedy, gdy Tata w nosidełku zabierał mnie w góry. Potem stałam się „dzieckiem widmem”. Dokładnie tego dnia, kiedy Tata wyszedł z domu, aby wyciągnąć turystów spod śnieżnej lawiny.
poznaj historię Hani »
Tak bardzo lubiłem te niedzielne popołudnia, gdy siadaliśmy na miękkiej, beżowej kanapie: Mama pośrodku, a my z bratem po obu jej stronach i wspólnie oglądaliśmy filmy. Mamy już nie ma. Pięć lat temu wyszła do pracy w poradni rodzinnej i już nie wróciła. Kanapa przesiąknięta Maminym zapachem została. Teraz sypiam na niej ja. A zasypiając myślę i o Mamie i o ludziach, dzięki którym każdego dnia staję się coraz silniejszy, by dorosnąć do nowego życia.
poznaj historię Tomka »
Najbardziej lubiłem granatowego „Garbusa” i te dni, kiedy Tata wystawiał go na podwórze, a potem pozwalał mi wejść pod jego podwozie i coś w nim dokręcić. Tata nie zdążył mnie jednak nauczyć ani naprawy starych aut, ani wielu innych rzeczy. Miałem 7 lat, gdy po jednej z akcji gaśniczych nie wrócił do domu. Jeśli dorosłem do nowego życia bez Taty to zawdzięczam to Wam.
poznaj historię Kamila »
Nie mógł się mną nacieszyć. Układał mnie delikatnie, ale bezpiecznie na swoim silnym przedramieniu, a potem godzinami nosił i przytulał. Może przeczuwał, że zbliża się dzień, kiedy po raz ostatni poderwie swój samolot do lotu? Myślę o nim zawsze, gdy siadam za sterami szybowca. O nim, czyli o moim Tacie. I o ludziach, dzięki którym dorosłem do nowego życia.
poznaj historię Piotra »
Najpierw byłam radosną „księżniczką”. To było wtedy, gdy Tata w nosidełku zabierał mnie w góry. Potem stałam się „dzieckiem widmem”. Dokładnie tego dnia, kiedy Tata wyszedł z domu, aby wyciągnąć turystów spod śnieżnej lawiny. Teraz, przeciągam smykiem po strunach skrzypiec, które sama zrobiłam i dźwiękami dziękuję wszystkim, którzy pomogli mi zostać tym kim jestem dzisiaj „czarodziejką dłuta”.
To się bardzo rzadko zdarza. To, żeby w górach, w jednym miejscu zeszły dwie lawiny, i to jedna za drugą. To ta druga zasypała Tatę. Gdy ratował turystów, którzy utknęli na zamkniętym, tatrzańskim szlaku. Zmarł w górskim schronisku, kilka godzin po tym, jak koledzy ratownicy wykopali go spod śniegu.
Dziwny to był dzień ten 30 grudnia 2001 r. Tata nie wracał, a nasz dom zapełniał się ludźmi, którzy płakali, przytulali Mamę a mnie, wtedy 4,5 letniej dziewuszce dawali podarki. Nie rozumiałam, gdy mówili, że Tata odszedł na zawsze i że był bohaterem. Zachorowałam na smutek. Stałam się milczącym „dzieckiem widmem”.
Po kilku latach pojęłam, co to znaczy, gdy Tata odchodzi na zawsze. To znaczy, że nigdy więcej nie ulepi ze mną ze śniegu Kubusia Puchatka, nie usadzi na kolanach i nie pozwoli potrzymać kierownicy auta. Kim jest bohater wytłumaczyła mi Mama. To bardzo dobry człowiek, którego Pan Bóg zabiera do siebie, gdy ten już wypełni na ziemi swoją misję.
Opuściłyśmy z Mamą dom, w którym kiedyś czekałyśmy na Tatę. Mama stała się „Mamo-Tatą” – ciężko pracowała, aby niczego nam nie brakowało, a mnie tuliła i podwójnie zapewniała o miłości. Zwłaszcza w dni naszej zadumy: Wszystkich Świętych, Zaduszki i w… Sylwestra.
Ludzie z Podhala, którzy pamiętają Tatę z TOPR, góralskich wesel, na których przygrywał na złóbcokach*, skrzypcach, cymbałach węgierskich i sesji nagraniowych, kiedy akompaniował m.in. Edycie Geppert, pytają, czy ja: Hania Łabunowicz – Majowa poszłam w jego ślady? Tak, ale nie ścieżką ratownika górskiego. Na uniesienie rannego człowieka, nie miałabym siły. Weszłam na inną drogę, a znalazłam ją kiedy miałam 16 lat za drzwiami… warsztatu lutniczego.
Czujecie tę magię? Człowiek bierze do ręki niepozorny kawałek drewna, aby po wielu godzinach wytężonej, precyzyjnej pracy zamienić go w przedmiot, który wydaje dźwięki. Im więcej spędzałam czasu w warsztacie sąsiada na piłowaniu i wygładzaniu drewna tym bardziej byłam przekonana, że chcę zostać właśnie „czarodziejem skrzypiec”.
Po szkole podstawowej zdałam do Zespołu Szkół Plastycznych im. Antoniego Kenara w Zakopanem. Cóż jednak po teorii, gdy lutnik nie ma szansy, aby codziennie wprawiać się w rzeźbieniu i wydobywaniu z drewna dźwięków o jak najpiękniejszych barwach? Gdy w domu się nie przelewa, gdy trudno związać finansowo koniec z końcem – za co kupić potrzebne do tego wyrzynarki, frezarki, dłuta, rozwiertaki, skrobaki, stróżki, kątowniki, pilniki, tarniki, oraz jaworowe lub świerkowe drewno?
O Fundacji Dorastaj z Nami powiedział nam Naczelnik TOPR - „szef” Taty. Jestem jej podopieczną od 9 lat. To dzięki Waszej dobroci i hojności zostałam artystą lutnikiem, samodzielnie wyrzeźbiłam trzy pary skrzypiec, a teraz studiuję turystykę i rekreację w Podhalańskiej Państwowej Uczelni Zawodowej. W przyszłości chcę zostać tu, gdzie żył i zginął mój Tata, ratując ludzkie życie. Dziś już nie czuję żalu, że Tata tamtego dnia poszedł na akcję. Wierzę, że Tata czuwa nade mną. Ale to dzięki Wam dorosłam do własnego życia. Proszę - pomóżcie też dorosnąć innym dzieciom bohaterów.
* złóbcoki – góralskie skrzypce wyrzeźbione z jednego kawałka drewna
Anna Łabunowicz – Majowa jest bohaterką kampanii „Dorosnąć do nowego życia” realizowanej przez Fundację Dorastaj z Nami w okresie od 1 listopada 2019 do 30 kwietnia 2020r.
Tak bardzo lubiłem te niedzielne popołudnia, gdy siadaliśmy na miękkiej, beżowej kanapie: Mama pośrodku, a my z bratem po obu jej stronach i wspólnie oglądaliśmy filmy. Mamy już nie ma. Pięć lat temu wyszła do pracy w poradni rodzinnej i już nie wróciła. Kanapa przesiąknięta Maminym zapachem została. Teraz sypiam na niej ja. A zasypiając myślę i o Mamie i o ludziach, dzięki którym każdego dnia staję się coraz silniejszy, by dorosnąć do nowego życia.
Pamiętam telefon z informacją, że do poradni rodzinnej w naszym Makowie wpadł jakiś człowiek, oblał moją Mamę benzyną i podpalił. Pamiętam strach oczekiwania na wieści ze szpitala, do którego trafiła poparzona Mama. I pamiętam ogromny ból, który poczułem, gdy usłyszałem, że Mama nie żyje. Świąt Bożego Narodzenia 2014 roku, które nadeszły sześć dni po śmierci Mamy już nie pamiętam. Nie pamiętam też kilku następnych miesięcy, kiedy prawie nie wychodziłem z domu i zamknąłem się na wszelkie emocje.
Dzięki mediom, wieść o dramatycznych wydarzeniach w naszym małym Makowie obiegła całą Polskę. Czytałem i słuchałem jak ludzie mówili, że zginęła pracownica socjalna, bohaterka, dzielna kobieta, przyjaciółka, znajoma. A my - ja i mój starszy brat Hubert - straciliśmy kogoś, kto był dla nas wszystkim.
Mama wychowywała nas sama – była nam więc i Mamą i Tatą w jednej osobie. Zarabiała na dom i nasze utrzymanie, sprzątała, gotowała, uczyła odróżniać dobro od zła, podejmowała kluczowe decyzje, koiła smutki i sprawiała radość. Do tej pory, słyszę w głowie jej dźwięczny głos, którym nuci przeboje ulubionego zespołu ABBA siedząc wieczorami przy maszynie krawieckiej. Albo czuję powiew wiatru na twarzy podczas naszych rowerowych wycieczek, bo Mama bardzo dbała, żebyśmy się dużo ruszali. I tak bardzo mi brakuje rozmów z nią, kiedy opowiadałem jej szczegółowo co się wydarzyło w szkole.
Kiedy Mama odeszła miałem 11 lat, brata oraz Babcię i Dziadka, którzy się nami zaopiekowali. Nie czułem się samotny, ale przeżywałem właśnie czas buntu i nie mogłem, ani pogodzić się z odejściem Mamy, ani ułożyć sobie relacji z nowymi opiekunami. „Kłóciłem się sam ze sobą” i z innymi dwa lata. Potem zacząłem układać siebie i swoje życie na nowo. Pomógł mi czas, koledzy w nowej szkole i psycholog z Fundacji Dorastaj z Nami.
Mam 16 lat. Proszę, nie oczekujcie ode mnie, że przedstawię Wam jasny plan na swoją przyszłość. Nie pytajcie mnie kim chcę być, bo jeszcze tego nie wiem. Bądźcie jednak pewni, że cokolwiek wybiorę będę w tym tak ambitny i wytrwały jak moja Mama, która pracując i wychowując samotnie dwóch dorastających chłopaków znalazła czas, aby skończyć studia.
Na razie uczę się w liceum ogólnokształcącym w Skierniewicach, w II klasie o profilu geograficzno-społecznym. Pod opiekę Fundacji Dorastaj z Nami i Waszą trafiłem cztery lata temu. Babcia mówi, że dzięki Wam „żyje nam się lepiej”, bo ma już z czego opłacić korepetycje dla mnie z matematyki, miejsce w akademiku dla mojego brata oraz wysłać nas na wakacje i ferie zimowe. Tak, to dzięki Wam mam siłę, aby dorosnąć do własnego nowego życia. Proszę – pomóżcie też dorosnąć innym dzieciom bohaterów.
Tomasz Kowalczyk jest bohaterem kampanii „Dorosnąć do nowego życia” realizowanej przez Fundację Dorastaj z Nami w okresie od 1 listopada 2019 do 30 kwietnia 2020r.
Najbardziej lubiłem granatowego „Garbusa” i te dni, kiedy Tata wystawiał go na podwórze, a potem pozwalał mi wejść pod jego podwozie i coś w nim dokręcić. Tata nie zdążył mnie jednak nauczyć ani naprawy starych aut, ani wielu innych rzeczy. Miałem 7 lat, gdy po jednej z akcji gaśniczych nie wrócił do domu. Jeśli dorosłem do nowego życia bez Taty to zawdzięczam to Wam.
Tata miał taką pasję: kupował używany samochód, remontował go, krótko nim jeździliśmy, a potem go sprzedawał, aby kupić kolejny. Towarzyszyłem mu przy tych naprawach, a to coś podając, a to przytrzymując, a to przykręcając. Wciąż słyszę jak mnie przestrzega: możesz wejść pod auto, tylko się nie ubrudź, bo mama będzie zła. Drugą pasją Taty była służba w Straży Pożarnej. Pewnego dnia 2004 roku, Tata wyszedł z domu, aby ugasić kolejny pożar i już nie wrócił…
Ludzie mówili, że Tata był bohaterem. Dla nas: Mamy, starszej siostry i dla mnie nagle odszedł ukochany człowiek i ogromnie ważna część rodziny. To Tata jako jedyny miał prawo jazdy, więc woził nas z naszych małych Brzezin pod Łodzią do lekarzy i na zakupy. To Tata dbał o opał, a zimą palił w piecu. To Tata troszczył się o stan techniczny domu. Odszedł tak nagle, że nie zdążył ani mnie tego wszystkiego nauczyć, ani zostawić instrukcji co i jak robić.
Przez jakiś czas pomagał nam Dziadek. Gdy i on odszedł, prosiliśmy o pomoc obcych. Pomagali, dopóki pamięć o bohaterskiej śmierci Taty była w nich żywa. Potem za „pomoc” musieliśmy płacić. A że płacić często nie było czym, a i tych „opłaconych pomocników” było coraz mniej – jako 12-latek przejąłem obowiązki „jedynego mężczyzny w rodzinie”. Przyglądałem się fachowcom, szperałem w Internecie, szukałem ludzi, którzy podzielili by się ze mną swoją wiedzą.
Najtrudniej było z piecem. Zimą wstawałem przed 6.00 rano, żeby przynieść opał, oczyścić piec po nocy, załadować, ustawić odpowiednią temperaturę, rozpalić lub podtrzymać w nim ogień. Pamiętam jak zawsze ostrożnie otwierałem drzwiczki pieca, żeby ogień nie buchnął mi w twarz. A na 8.00 musiałem dotrzeć do szkoły.
Dzieciaki w szkole wiedziały co się stało z moim Tatą i… omijały mnie. Bały się rozmawiać ze mną. Bały się, że powiedzą coś dla mnie przykrego. A ja tak zamknąłem się w sobie, że nie potrafiłem sam nawiązać z nimi kontaktu. Śmierć Taty była czymś tak moim, że broniłem do niej dostępu. Gdy ktoś mnie pytał co się stało z Tatą, jako dziecko odpowiadałem krótko: był strażakiem i zginął na akcji, a jako nastolatek burzyłem się: a po co ci ta informacja? Aby nie myśleć o Tacie wynajdowałem sobie praco- i czasochłonne zajęcia.
I zamknąłbym się w swoim żalu pewnie a zawsze, gdyby nie Fundacja Dorastaj z Nami i Wy. O Fundacji powiedzieli nam dawni przyjaciele Taty ze straży. Najpierw podopieczną Fundacji została moja siostra, a potem ja. Najbardziej mi pomogło wsparcie doradcy edukacyjnego, który odkrył we mnie „smykałkę: do techniki i do… pisania. Dzięki rozmowom z nim odnalazłem własną drogę, a Wy pomogliście mi na nią wejść.
To dzięki Wam mogłem opłacać przez 3,5 roku czesne w Wyższej Szkole Informatyki i Umiejętności w Łodzi i uzyskać tam dyplom licencjacki. Od pół roku pracuję, usamodzielniłem się finansowo, pomagam też Mamie dokładając się do jej budżetu i zacząłem studia magisterskie na Politechnice Łódzkiej. Chcę być informatykiem programistą. Jeszcze nie wybrałem: czy będę tworzył platformy internetowe, programy do zarządzania czy makiety graficzne, ale jednego jestem pewien: za co się nie wezmę, to będę to robił perfekcyjnie. Nie na darmo mówią o mnie: pixel perfect, czyli perfekcyjny, aż do pixela. Tak, to właśnie dzięki Wam dorosłem do własnego życia. Proszę więc – pomóżcie też dorosnąć innym dzieciom bohaterów.
Kamil Supera jest bohaterem kampanii „Dorosnąć do nowego życia” realizowanej przez Fundację Dorastaj z Nami w okresie od 1 listopada 2019 do 30 kwietnia 2020r.
Nie mógł się mną nacieszyć. Układał mnie delikatnie, ale bezpiecznie na swoim silnym przedramieniu, a potem godzinami nosił i przytulał. Może przeczuwał, że zbliża się dzień, kiedy po raz ostatni poderwie swój samolot do lotu? Myślę o nim zawsze, gdy siadam za sterami szybowca. O nim, czyli o moim Tacie. I o ludziach, dzięki którym dorosłem do nowego życia.
Nie dostałem od losu szansy, aby Tatę poznać. Nie pamiętam tembru jego głosu i zapachu jego wody kolońskiej. Nie pamiętam, czy nosił mnie „na barana” i czy kręcił ze mną „samoloty”. Miałem niecałe dwa latka, kiedy Tata, jak co dnia, pojechał na poligon 33 Powidzkiej Bazy Lotnictwa Transportowego im. płk. pil. Wiktora Pniewskiego i wystartował do zwykłego lotu ćwiczebnego. A w nocy Mama odebrała telefon z informacją, że… Tata już nie wróci.
Po Tacie zostały mi jego buty: żółto-beżowe, ciężkie „trapery”. Mama uśmiecha się wspominając jak wkładałem w nie swoje 1,5 roczne stópki i głośno szurając paradowałem w nich po mieszkaniu. Mam takie zdjęcie. I drugie: kiedy jako 12-latek wszedłem w Tatowych butach na Giewont. Wtedy już pasowały jak ulał.
W tym roku mija 18 lat od jednej chwili, w której życie moje i mojej wówczas 20-kilkuletniej Mamy stanęło na głowie. Szukając nowego miejsca na życie opuściliśmy dom w oddalonym o kilka kilometrów od Powidza Witkowie, przenieśliśmy się najpierw do Gniezna, a potem do Marek i Legionowa pod Warszawą, aby na koniec osiąść w stolicy. Ludzie, którzy nam współczuli odeszli. Radziliśmy sobie sami.
Dorastałem w świecie, w którym zadania Taty wypełnia Mama. To z Mamą jeździłem na wycieczki i grałem w piłkę nożną. O tym, jak by było, gdyby żył Tata myślałem wtedy, gdy patrzyłem na inne dzieciaki, które w Dniu Ojca paradowały szczęśliwe trzymając się kurczowo męskich rąk. A ja, pełen dziecięcego żalu, że one mają coś, czego ja nie mam, mogłem tylko… pójść na cmentarz.
Mama myślała o naszym życiu z Tatą częściej. Po ciężkiej pracy, sprzątaniu, gotowaniu, ciągłym liczeniu każdego grosza, staraniach o kolejne mieszkania, zapełnieniu mi szczelnie dnia szkołą i dodatkowymi zajęciami, siadała zmęczona i pytała smutno samą siebie, czy gdyby Tata był, to byłoby nam łatwiej?
Gdy miałem 11 lat nastał dla nas ten łatwiejszy czas. U boku Mamy pojawiła się nowa miłość, potem jej „owoce”, czyli moje przyrodnie rodzeństwo. Nie zyskałem „nowego ojca”, ale przyjaciela, który wspiera mnie, gdy tego potrzebuję. Mogłem więc skupić się na swojej przyszłości.
Przy wyborze szkoły średniej, odezwały się „lotnicze geny”. W tym roku skończyłem warszawskie Technikum nr 9 Lotnicze im. Bohaterów Narwiku. Jestem technikiem-awionikiem, czyli kimś kto pilnuje, aby w samolocie urządzenia elektroniczne działały prawidłowo. Ale dlaczego Tata kochał latać zrozumiałem wtedy, gdy sam usiadłem za sterami… szybowca. Nie znajduję słów, aby opisać to uczucie wolności, które wypełnia człowieka w przestworzach. Ale chcę, by towarzyszyło mi zawsze, dlatego staram się o licencję pilota szybowcowego.
W pracy zawodowej odszedłem od awioniki. Uznałem, że dla równowagi muszę mieć zawód, który pozwoli mi „twardo stać na ziemi”. W tym roku zacząłem więc studia na kierunku: finanse i rachunkowość w języku angielskim na Wydziale Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego.
Nie podjąłbym jednak tak ważnych decyzji bez Fundacji Dorastaj z Nami i bez Was. Wspieracie mnie od 6 lat. Dzięki Wam psycholog pomógł mi pogodzić się ze stratą Taty i zrozumieć, kim chcę być. Dzięki Wam otrzymałem korepetycje z matematyki i języka angielskiego, które ułatwiły mi dostanie się na studia. To dzięki Wam dorosłem do własnego życia. Proszę – pomóżcie też dorosnąć innym dzieciom bohaterów.
Piotr Madej jest bohaterem kampanii „Dorosnąć do nowego życia” realizowanej przez Fundację Dorastaj z Nami w okresie od 1 listopada 2019 do 30 kwietnia 2020r.
O pomoc prosi Fundacja Dorastaj z Nami
Jeżeli chcesz nas o coś zapytać,
napisz do nas: biuro@dorastajznami.org
lub zadzwoń 22 652 20 22
fot. na stronie: Justyna Radzymińska